Wschód Polski rowerem - przygoda na dwóch kółkach
Piękne widoki, noclegi na dziko i duct tape. Poznaj moje przygody rowerowe z tysiąca kilometrów i jedenastu dni jazdy!
Wszystko zaczęło się od zeszłorocznej podróży rowerem z Poznania do Zakopanego. Trzydniowa trasa w pięcioosobowej grupie okazała się świetną zabawą i źródłem wielu wspomnień. Wyprawa nie zdążyła się zakończyć, a my już rzucaliśmy pomysłami na kolejny cel wędrówki. Wszystkie propozycje łączył jeden wspólny element - namiot. Nasza dotychczasowa turystyka rowerowa opierała się o lekko załadowane rowery z noclegami w hotelach. Postanowiliśmy to zmienić i wyruszyć w dłuższą podróż pod namioty.
Wschód Polski był dobrym wyborem na rozeznanie się z turystyką rowerową. Trasa składała się z zarówno płaskich jak i górskich odcinków, przez co mogliśmy się sprawdzić w każdych warunkach. W odróżnieniu od obcych krajów wiedzieliśmy, na jaką pogodę możemy się nastawić, oraz jak przemieszczać się komunikacją publiczną. Aspekt turystyczny również do nas przemawiał - chcieliśmy zobaczyć Bieszczady, podlaskie wsie oraz pobliskie parki krajobrazowe.
Sobota, 19 sierpnia. Szczęśliwie udało mi się odwieść Macieja od pomysłu dojechania na początek trasy rowerem :) Spotkaliśmy się na poznańskim peronie trzecim, skąd wyruszyliśmy pociągiem do Olsztyna.
Trasę podzieliliśmy na dwa etapy. Pierwszy odcinek prowadził płaskimi drogami przez Łomżę, Białystok i Białą Podlaską. Punktem końcowym pięciodniowej jazdy był Chełm. Cały 6. dzień zaplanowaliśmy jako odpoczynek. Kiedy z Maciejem mogliśmy zregenerować siły, w tym czasie Daniel i Mikołaj wyruszyliby rowerami z Lublina. W 7. dniu mogliśmy wyjechać w pełnym składzie w pięciodniowy etap górski, prowadzący przez Przemyśl, Solinę i Bieszczady. W 12. dzień czekał nas powrót do Poznania - na szczęście pociągiem :)
Wybiła godzina 15 - dojechaliśmy do Olsztyna. Wyszliśmy z pociągu i weszliśmy na rower. W głowie siedział mi lekki stres, tłumiący ekscytację z nadchodzącej wyprawy. Jak się później okazało, był kompletnie niepotrzebny!
Trasa pełna widoków
Na trasie udało nam się zwiedzić solidny kawał wschodniej Polski. Poznaliśmy krajobraz Warmii i Mazur, przejeżdżając przez Mazurskie pojezierza. Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi zaskoczył nas urokliwymi widokami płaskiego terenu z meandrami rzeki. Za Białymstokiem odkrywaliśmy zabudowę wschodniej Polski, bogatą w liczne cerkwie, kapliczki oraz drewniane domy. Mieliśmy okazję zobaczyć granicę polsko-białoruską, wzmocnioną obecnie o płot i liczne patrole wojska. Stare Rynki w Zamościu oraz w Przemyślu urzekły nas architekturą oraz aktywnym życiem kulturalnym.
Dojechanie do Tamy w Solinie było niesamowitym momentem - w 9. dniu wyprawy mogłem w końcu powiedzieć “udało się”! Zwieńczeniem wyprawy było pokonanie Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, która zachwycała swoimi pięknymi widokami. Warto było postawić sobie za cel Bieszczady :) Finalnym przystankiem był dworzec w Sanoku, skąd wróciliśmy pociągiem do Poznania.
Na trasie jechaliśmy drogami asfaltowymi, okazjonalnie wjeżdżając na szutry czy dróżki leśne. Wschód Polski okazał się niezwykle pozytywnym zaskoczeniem - niemalże cała trasa na Podlasiu prowadziła przez drogi o niskim ruchu i znakomitym asfalcie. Przez wschodnią Polskę wiedzie Green Velo, czyli najdłuższy polski szlak rowerowy, poprowadzony przez 5 województw. Oferował świetne widoki - chociażby wiódł przez piękne drogi w okolicach Łomży - ale jednocześnie zmniejszał komfort jazdy, prowadząc przez wyboiste, nieutwardzone drogi. Przez ten mankament nie jechaliśmy ściśle na Green Velo. Przejazd asfaltową drogą był zawsze dla nas szybszy niż zakopanie się na krótszym, ale piaszczystym odcinku, wiodącym przez las i pola. Ponadto ruch samochodowy w zacisznych wioskach był podobny co w lesie :)
Łącznie przejechaliśmy 1007 kilometrów, pokonując przy tym 6529 metrów elewacji.
Ludzie, duct tape i Zamość
Na trasie spotkało nas dużo uprzejmości ze strony postronnych osób. Znaczna część postojów kończyła się rozmową o wyprawie z ludźmi, których zaciekawił widok rowerów załadowanych bagażem i naszych zmęczonych twarzy. W 4. dzień wyprawy przy granicy polsko-białoruskiej mieliśmy okazję porozmawiać z wojskowym, który również interesował się wyprawami rowerowymi. 40 km później, gdy regulowaliśmy przerzutkę, wojskowy minął nas samochodem i zaoferował pomoc. Na szczęście nie była potrzebna - mogliśmy odmówić i podziękować za chęci :)
Nie minęła nawet godzina, a kolejna oferta pomocy okazała się nieoceniona! Na zjeździe z górki Maciej zahamował i krzyknął, abym się zatrzymał. Szybko odwróciłem się i zobaczyłem na ulicy rozsypany bagaż. Mocowanie sakwy, które próbowaliśmy ujarzmić na każdym postoju, w końcu wygrało z nami i wkręciło się w szprychy, powodując rozerwanie szwu w torbie. Krótko mówiąc - duża kraksa. Torba była niezdatna do dalszej jazdy. Zebraliśmy rozsypany bagaż i zastanawialiśmy się, co możemy zrobić. Nie minęła nawet minuta, a przejeżdżający obok rowerzysta zaproponował nam pomoc. Za jego propozycją pojechaliśmy na teren pobliskiego ośrodka w Serpelicach, gdzie Maciej zabezpieczył sakwę za pomocą worków i użyczonego duct tape. Jak się okazało w trakcie rozmowy, rowerzysta był opiekunem na pobliskim obozie sportowym. Prowizoryczna naprawa wytrzymała 40 km do Białej Podlaskiej, w której wjechaliśmy do sklepu rowerowego - pół godziny przed zamknięciem :)
W Zamościu spotkała nas miła sytuacja. Wjechaliśmy na rynek, aby nacieszyć się pięknymi kamienicami i zjeść solidny obiad. Miejsce było idealne na zdjęcie grupowe! Nie zdążyłem nawet podejść do losowej osoby z prośbą o zrobienie zdjęcia, gdy podbiegła do nas uśmiechnięta pani, mówiąc: “ooo, ale mi się trafiło! Czy mogę zrobić Wam zdjęcie?” Z chęcią skorzystaliśmy i zamieniliśmy z nią kilka słów. Jak się okazało, prowadzi profil Centrum Informacji Turystycznej Zamość, więc wymieniliśmy się informacjami o naszej podróży w zamian za namiar na smaczne jedzenie :)
O dziwo, spanie na dziko nie wywołało żadnych negatywnych reakcji. Nawet obóz rozbity przez Daniela i Mikołaja w środku miasta nie wzbudził wątpliwości wśród mieszkańców Chełma. Spośród całej wycieczki, czwarty dzień był najbliżej konfrontacji z osobą postronną. Zapuściliśmy się z Maciejem w głąb wsi Lewki nieopodal Bielska Podlaskiego i rozbiliśmy się na skrawku łąki obok zaoranego pola i gospodarstw domowych. Noc minęła spokojnie. Wyspani składaliśmy obozowisko, gdy zauważyliśmy, że jakiś mężczyzna szedł w naszym kierunku. Po odpowiedzeniu na rzucone mimochodem “dobry”, minął nas i poszedł w głąb pola, aby zatrzymać się w cieniu i obserwować nas przez kilka minut. Ustaliliśmy, że jest to właściciel terenu, na którym rozbiliśmy namiot. Zignorowaliśmy go, dalej zwijając obóz. Po kilku minutach oddalił się bez słowa. Pewnie chciał nas wypędzić, ale zauważył, że i tak sami się wyniesiemy :D
Motywacja wymaga sztuczek
Motywacja na rowerze potrafi być wyzwaniem. Wstając niewyspany po pierwszej nocy uświadomiłem sobie, że czeka mnie kolejne 10 dni jazdy. Wizja całej wyprawy była ciężka do przetrawienia. Musiałem znaleźć swój sposób na zachowanie optymizmu. Rozbicie mentalnie trasy na mniejsze fragmenty okazało się skuteczne! Nie myślałem o tym, że jestem na N-tym dniu na rowerze, tylko cieszyłem się chwilą i starałem się doceniać otoczenie. Poszło mi na tyle sprawnie, że regularnie zapominałem, na którym dniu wyprawy jestem. Carpe diem na 100% :)
W przeciwieństwie do krótszych tras, bardziej sportowych, całkowicie zignorowałem dystans oraz prędkość. W trakcie jazdy kierowałem się wyłącznie godziną oraz zmęczeniem w nogach. O tempo wycieczki dbałem poprzez minimalizowanie przerw oraz utrzymywanie stałego poziomu wysiłku. W Chełmie wmawiałem sobie, że dopiero co przyjechaliśmy i że jutro ruszamy na kilkudniową nową wędrówkę, aby spróbować oszukać podświadomość. Po każdej bolesnej górce sprawdzałem pokonane przewyższenia i starałem się cieszyć, że górka przyczyniła się do zmniejszenia ilości pozostałych wzniesień. Sztuczki zadziałały! Niezmiennie czułem motywację do dalszej jazdy.
Rutyna w spaniu na dziko
Dzień rozpoczynaliśmy budzikiem o 6:00. Poranne promienie słońca motywowały do szybkich ruchów i wyniesienia się ze szczerego słońca. Na siodełko wsiadaliśmy w ciągu dwóch godzin od wyjścia z namiotu - a wyjście w leniwe poranki potrafiło się przedłużać :) Po szybkim śniadaniu i wjechaniu na stację benzynową oficjalnie rozpoczynaliśmy kolejny dzień jazdy.
Codziennie staraliśmy się zaplanować dwa punkty docelowe - pierwszy jako minimum, do którego musimy dotrzeć, oraz drugi ambitny, w razie wyprzedzenia planu. Punkty przeważnie były oddalone od około 15 do 20 km od siebie. Niestety, postoje przy sklepach zabierały nam znienacka tyle czasu, że większość dni kończyła się na pierwszym punkcie :D
Pod koniec jazdy zawsze jechaliśmy na stację benzynową. Maciej mógł zdjąć soczewki w higienicznych warunkach, a także mogliśmy kupić wodę potrzebną na prysznic. Umycie się za pomocą bidonu rowerowego opanowaliśmy do perfekcji :)
Jak znaleźć idealny nocleg?
Kiedy Maciej wymieniał soczewki, ja w tym czasie analizowałem okolicę na mapie satelitarnej, szukając miejsc, które nadawałyby się na nocleg. Aby spać możliwie niezauważonym, starałem się wypatrywać miejsc w pobliżu pól, lasów oraz innych barier naturalnych.
Mapa nie zawsze oddawała prawdziwą naturę terenu. Miejsca pozornie idealne z lotu ptaka często okazywały się nietrafionym wyborem. Niespecjalnie chcieliśmy nocować na polach nawożonych obornikiem, czy też nieopodal dzików buszujących wśród kukurydzy. Z drugiej strony, równie często zaskakiwały nas miejsca pominięte z widoku satelitarnego. W ten sposób spontanicznie znaleźliśmy opuszczoną żwirownię we wsi Rutki-Kossaki, pole z malowniczymi snopkami pod Białą Podlaską, czy też nocleg na skoszonej słomie przy zabudowaniach w Chełmie. Żadnego z tych miejsc nie znaleźlibyśmy wyłącznie w oparciu o mapy. Idealnym rozwiązaniem na poszukiwanie miejsca byłby dron, którego niestety nie posiadaliśmy :)
Po znalezieniu miejsca na nocleg, staraliśmy się rozpocząć rozbijanie obozu przed 19:00. Dzięki temu, od zachodu słońca dzieliła nas godzina dobrej widoczności. Szybko złapałem wprawę, codziennie rozbijając namiot, dmuchając materac, biorąc prysznic, oraz pijąc zimne piwo 0% :)
Plany mogą się zmieniać
Dwa tygodnie wyprawy wiążą się z dużym elementem losowości. Doszliśmy do wniosku, że nie ma nic złego w zmianie planów - byle być przygotowanym na każdą ewentualność.
Trasa uległa delikatnej modyfikacji. Po pierwszych dniach trasy ustaliliśmy, że ucinamy trasę za Białymstokiem i kierujemy się na Bielsk Podlaski zamiast Hajnówki. Pozwoliło to nam dojechać do Chełma dotychczasową prędkością, bez przeciążania organizmu mniejszą ilością snu lub brakiem przerw. Zmodyfikowaliśmy również plan na powrót - zostaliśmy w Sanoku zamiast pędzić w 12. dzień od wczesnego rana na Rzeszów. Uniknęliśmy dzięki temu opadów i wróciliśmy wcześniej do domu.
Nie wszystkie noclegi poszły zgodnie z planem. W pierwszą noc, nieprzyzwyczajeni do warunków, rozbiliśmy obóz zdecydowanie za późno. Lasek, obok którego rozbiliśmy nasze namioty, po zmroku ożył. Zaczęło się w nim przemieszczać nieznane zwierzę, łamiąc za każdym swoim krokiem gałązki. Skierowanie w kierunku lasu latarki sprawiało, że kroki chwilowo milkły. Tej nocy miałem duży problem z zaśnięciem. Nie wiedziałem, czy resztki z kolacji nie sprowadzą zwierzyny na obozowisko. Słyszałem historie o lisach próbujących dostać się do namiotu, a nawet kradnących buty! :) Resztki snu uratował deszcz, który zagłuszył kroki i umożliwił mi spokojne zaśnięcie.
Pogoda na trasie? Upały, szczęście i jeszcze raz upały
Pogoda była największą niewiadomą. Prognoza długoterminowa zwiastowała deszcz na późniejszym etapie trasy, przez co mocna ulewa lub burza mogłaby nas wytrącić z planu. Scenariusz był pesymistyczny - istniała realna szansa, że przez ulewę pominiemy cały przejazd Wielką Pętlą Bieszczadzką. Ustaliliśmy plan, że w razie silnych opadów wynajmiemy nocleg w Solinie oraz udamy się na piesze wędrówki, zostawiając rowery za sobą. Na szczęście deszcz za dnia nas codziennie omijał :)
Brak deszczu został zrekompensowany przez falę upałów. Temperatury powyżej 30 stopni trzeba było najzwyczajniej przecierpieć. Po zatrzymaniu się, momentalnie zaczynał się lać z nas pot - w ciągu minuty wyglądaliśmy jak po wyjściu z jeziora :D
Największym zagrożeniem na trasie były burze. W 2. noc wyprawy urwanie chmury ominęło nas o niespełna dwa kilometry. W 8. dzień wjechaliśmy do Przemyśla z zapasem zaledwie 30 minut przed uderzeniem burzy. Zajechaliśmy do pierwszej z brzegu pizzerii, o egipskiej nazwie Ramzes, aby schronić się przed pogodą. Prognoza zapowiadała kolejną falę burzową w nocy, więc wynajęliśmy nocleg pod dachem. Na rano okazało się, że przez Polskę przeszedł bardzo silny układ burz, zwany jako bow echo. W niektórych częściach kraju wystąpił silny grad i podmuchy wiatru powyżej 100 km/h. Po fakcie okazało się, że noc w namiocie byłaby nieszkodliwa - nocna burza nas ominęła, jak wszystkie pozostałe - lecz jak widać, warto być przygotowanym na najgorszy scenariusz :)
Warunki fizyczne i regeneracja
Wyprawa była wymagająca fizycznie. Rower ważący 32 kg (ponad połowę masy ciała) sprawił, że odczuwałem każdy, nawet najmniejszy podjazd. Tempo na płaskim terenie zostało też zaniżone przez boczne sakwy, działające jak dwa spadochrony. Niemniej, głównym powodem słabego tempa był i tak mój brak treningów, przez co większość trasy narzucałem tempo jazdy :) Znajomość swojego organizmu okazała się bezcenna - dobranie zbyt dużej mocy skończyłoby się kilkudniowym bólem.
Ze względu na długość wyprawy, postawiłem na dobrą regenerację. Codziennie poświęcaliśmy na sen 8 godzin oraz dbaliśmy o odpowiednią podaż kaloryczną. W miarę możliwości jedliśmy obiad, lub przynajmniej bardzo obfite śniadanie. Zadbałem o dostarczenie w diecie tłuszczów i białka, aby nie żyć na samych węglowodanach, jedząc na rowerze kosmiczne ilości słodyczy. Aby uniknąć poparzeń słonecznych, regularnie nakładałem i reaplikowałem krem z filtrem SPF 50. Przez falę upałów zużyłem na trasie kilkanaście saszetek z elektrolitami, przez co w napojach dostarczałem sód i potas. Codziennie także piłem piwo 0% w imię dobrego nawodnienia :)
Na drugim etapie trasy dni stały się znacznie bardziej męczące, przez nieustanne górki i walkę z trzydziestu kilku kilogramowym rowerem. Przez obciążenie nie mogliśmy zwolnić - w pewnym momencie na górce trzeba było wstać, zacisnąć zęby i dać z siebie 100%. Dzień odpoczynku przed etapem górskim był bezcenny. Czułem, że moje nogi się trochę zregenerowały. Pokonywanie przewyższeń bez odpoczynku byłoby dla mnie istną mordęgą!
Po powrocie zregenerowałem się w ciągu tygodnia, patrząc na tętno spoczynkowe oraz HRV. Udało mi się także szczęśliwie uniknąć przeziębienia, które dopadło Daniela i Macieja. Zachorowałem na wyłącznie jeden dzień :)
Czy było warto?
Oczywiście, że było warto! Wyjazd oderwał mnie od rutyny i codzienności, w której mam dostęp do prysznica oraz czystych ubrań :) Widoki zrekompensowały każdą pokonaną górkę, a wspomnienia pozostaną ze mną na długie lata. Jeśli zastanawiacie się czy pojechać na podobną wyprawę - zdecydowanie polecam!
Słowa końcowe i odnośniki
Wielkie dzięki za wspólną trasę dla Macieja, Mikołaja oraz Daniela! Bez Was byłoby znacznie nudniej. Pozdrowienia również dla Mateusza, Huberta, Michała i Mikołaja brata spalin, którzy nie dali radę dotrzeć na trasę pomimo szczerych chęci.
Jeśli wytrwałæś aż tutaj, zachęcam do przeczytania moich pozostałych postów w tematyce rowerowej :)
Aktywności na Stravie
Poniżej zamieszczam linki do poszczególnych etapów:
Dzień | Trasa | Link do Stravy | Dystans i przewyższenia |
---|---|---|---|
1 | Olsztyn > Szczytno | Strava | 63,01 km, 312 m |
2 | Szczytno > Łomża | Strava | 124,21 km, 361 m |
3 | Łomża > Bielsk Podlaski | Strava | 107,90 km, 486 m |
4 | Bielsk Podlaski > Biała Podlaska | Strava | 116,85 km, 411 m |
5 | Biała Podlaska > Chełm | Strava | 130,09 km, 369 m |
6 | Chełm (namiot > hotel) | Strava | 6,32 km, 36 m |
7 | Chełm > Susiec | Strava | 108,91 km, 1017 m |
8 | Susiec > Przemyśl | Strava | 91,69 km, 379 m |
9 | Przemyśl > Solina | Strava | 78,43 km, 1174 m |
10 | Solina > Wetlina | Strava | 81,18 km, 1211 m |
11 | Wetlina > Sanok | Strava | 98,44 km, 773 m |
Możesz śledzić mój blog za pomocą dowolnego czytnika RSS!
Maciej Kaszkowiak
Piszę o rzeczach, które uważam za interesujące, m.in. o sztucznej inteligencji, projektach, programowaniu i podróżach - zobacz wszystkie posty.
Wdrażanie testów w AI: fundament dobrej aplikacji
Jak mierzyć skuteczność aplikacji? Dlaczego? Na co uważać? - artykuł odpowie na te pytania i umożliwi Ci tworzenie lepszych aplikacji opartych o AI!
Amsterdam: podróż z Polski do miasta rowerów
800 km na dwóch kółkach przez Niemcy i Niderlandy! Poznaj nasze wrażenia i opowieści z trasy: rozbite szkło, walka z pociągami i obozy na dziko :)
EnsembleAI: zabezpieczenia ML kontra 5 studentów
Relacja z hackathonu EnsembleAI z 16-17 marca 2024, opartego o tematykę security w ML. Czy ekipa początkujących podoła zadaniom?