Amsterdam: podróż z Polski do miasta rowerów

800 km na dwóch kółkach przez Niemcy i Niderlandy! Poznaj nasze wrażenia i opowieści z trasy: rozbite szkło, walka z pociągami i obozy na dziko :)

Miniaturka

Cześć! Chciałbym Ci opowiedzieć o mojej podróży z Polski do Amsterdamu :)

W ubiegłorocznej relacji z podróży przez wschód Polski opisałem szczegółowo codzienną rutynę - od porannych pobudek po rozbijanie wieczornego obozu. Postanowiłem, że nie zanudzę Was tym samym materiałem - skupię się na ciekawych anegdotkach, rzeczach związanych z podróżą za granicę i o wrażeniach z Niemiec i Niderlandów.

O samym tripie słów kilka

Słowami wstępu: trasa zajęła nam 7 dni i niespełna 800 km. Zamiast z Poznania wystartowaliśmy ze Szczecina, aby skrócić nudną część trasy - uznaliśmy, że lepiej jest dojechać dzień / dwa wcześniej do Amsterdamu, niż zwiedzać dobrze znane polskie drogi :)

Jechaliśmy w czwórkę:

  • Maciej, którego wpis właśnie czytasz;
  • Maciej, z którym wcześniej przemierzyłem wschód Polski czy trasę Poznań > Zakopane;
  • Hubert, pakujący się w nieznane, bowiem jego najdłuższa trasa rowerowa przed wyjazdem wynosiła 60 km;
  • Hubert, znany także jako Kajtek, z którym przejechałem już dwie dłuższe jednodniówki

Profil trasy jest niewymagający: płaski teren, dobrej jakości asfalt i dogodna infrastruktura rowerowa. Droga nadaje się na bikepacking na rowerze szosowym z cienkimi oponami! My jednak załadowaliśmy się komfortowo w sakwy na rowerach gravelowych :)

Zadbany trawnik jest świętszy od papieża. Spanie na dziko czy życzliwość ludzi?

Na trasę zabraliśmy pełen setup do spania (namioty, śpiwory, materace), więc codziennie spaliśmy na dziko. Z małym wyjątkiem: udało nam się jeden raz rozbić w mieście! W czwarty dzień jazdy dorwała nas ulewa, więc postanowiliśmy ją przeczekać w McDonaldzie w miejscowości Syke pod Bremą. Zasiedzieliśmy się na tyle, że nie zdążylibyśmy znaleźć miejsca do spania przed zachodem słońca. Wykorzystując nasz łamany niemiecki, odrobinę tłumacza Google i resztki szczęścia, rozbiliśmy się za czyimś domem. Gospodarz, słysząc naszą gadkę pt. “wir fahren von Polen zu Amsterdam…” i zapewnienia o posprzątaniu śmieci, użyczył nam kawałek trawnika. Dzięki temu zdążyliśmy się rozbić za dnia :)

Równie pozytywnym akcentem była przypadkowa gadka pod stacją benzynową w pierwszy dzień podróży, w trakcie której losowa pani zaprosiła nas na swoje podwórko. Podwórko było niestety godzinę jazdy w złą stronę, a robiło się już późno, więc ledwo żywi kolarze rozbili się w lesie za stacją :P

Na tych dwóch anegdotkach nasze szczęście się kończy:

  • W drugi dzień, gdzieś w północnych Niemczech, spróbowaliśmy uzyskać zgodę na rozbicie obozu na krawędzi czyjegoś pola. Bez szans. Pojechaliśmy kilkaset metrów dalej i rozbiliśmy się bez zgody na jakimś innym polu;
  • W piąty dzień, tuż po wjeździe do Niderlandów, zagadaliśmy do rolników, którzy po kilkunastu minutach pozornie pozytywnej rozmowy spławili nas tekstem “The weather is nice today”, odsyłając nas do parku krajobrazowego;

  • W szósty dzień, 60 km od Amsterdamu, zwiedziliśmy przedmieścia Lelystad, pukając po domach z dużymi trawnikami. Można było wyczuć, że ludzie nam niespecjalnie ufają, lub nie chcą abyśmy im zdeptali trawnik;

W skrócie: lepiej jest rozbić się na partyzanta w lesie / na polu i nie tracić czasu na namawianie ludzi. Prawie wszystkie prośby o udostępnienie kawałka trawy (!) spotkały się z odmową ;)

Niemieckie asfalty to nie mit, a Niderlandy są faktycznie płaskie i dostosowane do rowerów

Trasa poza Polską otworzyła nam oczy. Byłem przyzwyczajony do dziurawych dróg czy braku ścieżek rowerowych. Przejeżdżając przez granicę, nie oczekiwałem przeskoku w jakości - a jednak! Tuż po opuszczeniu Polski wjechaliśmy na ścieżki rowerowe z gładkiego asfaltu. Czekaliśmy, kiedy drogi się w końcu pogorszą, ale ten moment nigdy nie nadszedł :) Gorzej było jedynie w miastach, gdzie znaki często wymuszały na nas jazdę po chodniku z wybrzuszonej kostki brukowej, ale dało się to przeżyć ;)

To może być dla niektórych oczywiste, ale w Niemczech drogi faktycznie są dobrej jakości! Infrastruktura dla rowerów jest znacznie bardziej rozbudowana niż w Polsce - który powiat lub województwo poświęci pieniądze, aby połączyć dwie małe wsie ścieżką rowerową? Jak się okazuje, można tak zrobić niemalże wszędzie!

Z kolei Niderlandy są niesamowicie płaskie i podmokłe! Zbliżając się do granicy, nie oczekiwałem gwałtownego przeskoku w krajobrazie. Jednak: w Bargerveen powitały nas mokradła z pustym horyzontem na kilka kilometrów. Pełno kanałów, absolutnie zero górek i świetna infrastruktura rowerowa. Tak jak Niemcy zrobiły na nas pozytywne wrażenie, to Niderlandy podniosły poprzeczkę o poziom wyżej!

W Niderlandach można poczuć się jak w dużym mieście z szerokimi przedmieściami: jednorodny teren z dalekim horyzontem, zbliżone do siebie wsie i wszędzie ścieżki rowerowe! Drogi w miastach są dostosowane do ludzi. Zarządca dróg nie stara się wcisnąć na siłę jak największej liczby pasów ruchu jak w Chinach. Na pierwszym planie są chodniki, pasy zieleni i po raz kolejny wspomniane ścieżki rowerowe :)

Często można odczuć, jakby rowerzysta poruszał się przez miasto z większą swobodą od samochodów. A poza miastem można trafić na spektakularne autostrady rowerowe!

W centrach miast liczba rowerzystów drastycznie przewyższała liczbę aut. Podobno w samym Amsterdamie jest więcej rowerów niż mieszkańców! Nie dziwię się: strzeżone parkingi podziemne dla rowerów, jednokierunkowe drogi rowerowe, mieszkańcy niewchodzący na ścieżki. Raz przypadkowo pojechaliśmy pod prąd i ludzie w ciągu kilkunastu sekund dali nam znać ;)

Amsterdam jest urokliwym miastem! Szerokie kanały przeplatające ulice ze starymi, wysokimi kamieniczkami. Czy chciałbym tam mieszkać? Na dłuższą metę nie - centrum dorównuje liczbą turystów Pradze. Niemniej, miasto jest warte zobaczenia! Ogrom pięknej architektury.

Dojechaliśmy do Amsterdamu szybciej, niż myśleliśmy! Dzięki temu mogliśmy na spokojnie pozwiedzać miasto, mając do dyspozycji prawie 4 dni! W tym miejscu polecę hostel Flying Pig Uptown, którego jedyną wadą były strome schody - każde wyjście do kuchni lub na miasto wiązało się z pokonaniem 4 kondygnacji :D Wypoczynek spędziliśmy aktywnie, dobijając w rekordowym dniu do niecałych 40k kroków.

Pociągi. Rozbite szkło, awarie i zamrożone 334 euro

Rower, namioty, zwiedzanie, jedzenie. Wszystko fajnie, fajniusio.

“Maciej, jak wróciliście z rowerami do Polski?”

No i tutaj pojawia się główny szkopuł, największe wyzwanie tego wyjazdu XD

Jak wróciliśmy? Pociągiem - może nie najszybciej, ale za to niewygodnie. Po tej podróży nieironicznie doceniam polskie koleje.

Zakup biletów? Trochę ciężej niż 1 kliknięcie na Koleo

Jak wrócić do Polski? Dobre pytanie, więc odpowiedzialnie byłoby zająć się tym z wyprzedzeniem - my jednak zaczęliśmy ogarniać powrót dopiero w pierwszy dzień trasy, licząc, że wszystko się jakoś ułoży.

Krok pierwszy: wydostać się z Niderlandów. Znaleźliśmy pociąg Intercity, który kursuje w bezpośredniej relacji Amsterdam > Berlin Hbf. Świetnie! Bilety spróbowaliśmy zakupić przez Nederlandse Spoorwegen, czyli niderlandzki odpowiednik PKP. Okazuje się, że aby zarezerwować miejsca na rower… należy skontaktować się z infolinią! No cóż, co począć?

Miejsce akcji: Niemcy, postój na zakupy. Wykręciłem numer z telefonu Macieja i zanurzyłem się w relaksującej muzyce na poczekanie. Po kilkunastu minutach połączenie zostało zerwane, a my zorientowaliśmy się, że każda minuta wiszenia na słuchawce kosztowała nas okrągłą złotóweczkę… Pojechaliśmy dalej. Pierwsza próba kontaktu: nieudana.

Czas akcji: dzień drugi. Ćwierkające ptaki, słońce przebijające się przez korony drzew. Kolejna próba. Wybrałem numer i usłyszałem angielski komunikat “czas oczekiwania: mniej niż minuta”. Jak super! Wziąłem solidny łyk energetyka, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozłączyłem się po 10 minutach czekania i kilku siarczystych wiązankach w stronę nowoczesnego systemu rezerwacji.

Co teraz? Skład jedzie do Niemiec, więc weszliśmy na stronę Deutsche Bahn. Niemiecki przewoźnik umożliwiał zakup miejsc rowerowych przez Internet - przełomowa technologia! Czym prędzej wpisuję dane 4 studentów, zatwierdzam zakup, cierpliwie czekam za płatnością i… moim oczom ukazuje się komunikat: “W tym momencie nie możemy zrealizować płatności za pośrednictwem konta PayPal”. Carramba.

Wracam na stronę Deutsche Bahn, próbuję ponownie wybrać to samo połączenie i… nie ma już miejsc na rower. Zarezerwowałem je w systemie pomimo nieudanej płatności. K*$%*&! Muszę jakoś opłacić obecne zamówienie.

Udało mi się wrócić do poprzedniej płatności, tym razem spróbowałem zapłacić bezpośrednio kartą. Podałem dane Revoluta, klikam OK - sukces! Przekierowało mnie na stronę główną! Chwila, dlaczego na stronę główną!? Gdzie mój bilet? Może na poczcie?? Sprawdzam - pustka. Zero e-mailów. Może chociaż nie pobrało pieniędzy z konta? Patrzę na saldo bankowe: 334.80 euro mniej. :|

Nowatorskie połączenie siarczystych wiązanek przecięło sosnowy zagajnik. Co dalej? Zmęczony infoliniami szukam formularza kontaktowego, opisuję sytuację, naciskam przycisk “Wyślij” i… nic się nie stało. Strona się zablokowała. Odświeżam stronę, ponawiam manewr, i… to samo. Nie mogę nawet napisać o pomoc.

Los w tym momencie uznał, że otrzymałem już wystarczająco kopniaków w dupę, i przysłał mi powiadomienie, że konto jednak nie zostanie obciążone. Uff. Patrzę na stronę DB: odblokowała się możliwość zakupu miejsc na rowery! Kolejna próba. Podałem tym razem dane karty z polskiego banku i… udało mi się kupić bilety! Z drobną przeszkodą - kartę zostawiłem w domu rodzinnym, więc w międzyczasie dzwoniłem do mamy (dzięki za pomoc! :)

Świetnie! Mamy bilety na trasę Amsterdam > Berlin Hbf, więc powinno pójść już z górki. Zwinęliśmy obóz i wyjechaliśmy w dalszą trasę. Co okazało się w następnych dniach?

Chociażby to, że nie da się kupić biletów na bezpośredni pociąg Berlin > Poznań z rowerami. Strony DB ani PKP IC / Koleo nie pokazywały takiej możliwości. Maciej więc znalazł alternatywną trasę:

  • jedziemy S/U-Bahnem na Berlin Lichtenberg;
  • wsiadamy do pociągu regionalnego do Kostrzyna nad Odrą;
  • a w Polsce już z górki.

Nie mieliśmy rezerwacji miejsc, ale wierzyliśmy, że wszystko się jakoś ułoży.

Stres, sardynki i wandalizm

30 lipca. Załadowaliśmy się do pociągu na stacji Amsterdam Centraal. Szybko stworzyliśmy prowizoryczne zasłony z ręczników i trytytek (jak może nie być zasłon w pociągu?). Po kilku godzinach dojechaliśmy na Berlin Hbf. Krótkie opóźnienie narzuciło pośpiech, a nadmierny pośpiech sprawił, że pokierowałem grupę na zły peron. Po chwili stresu weszliśmy do U-Bahna i zapowiadało się na to, że zdążymy na pociąg do Polski.

Berlin-Lichtenberg. Po kilkunastu minutach oczekiwania pociąg wjeżdża na peron. Ku naszemu zaskoczeniu: maszynista wychodzi z kabiny i zaczyna do nas krzyczeć! Mijam go, zerkam do wagonu, a w środku… ludzie zapakowani jak sardynki. No tak, brak rezerwacji miejsc. Nie wejdziemy. Następny pociąg za godzinę.

Czas na przejazd przez granicę i przesiadkę właśnie nam się skrócił do kilkudziesięciu minut. Co, jeśli pociąg się spóźni? Lub co, jeśli po stronie niemieckiej pójdzie nam dętka? Poziom stresu wybił przez sufit. Nie mieliśmy planu B, zostało nam tylko czekać.

Gdy po godzinie przyjechał kolejny pociąg, byliśmy już ustawieni jako pierwsi do wejścia. Pole position. Drzwi się otworzyły, a z pociągu zaczęło wychodzić kilkunastu rowerzystów - co za ulga, zmieścimy się!

Wszedłem do wagonu, już spokojny o miejsce. Za mną wchodzi Hubert, powoli manewruje rowerem przez przejście i… jeb! Drobne kawałki szkła pokryły podłogę wagonu. Rower, przy nieudanej manewrówce, zahaczył pedałem niewielką szybkę. No to mamy problem.

Poziom stresu wrócił do poziomu z peronu. Chłopacy posprzątali szkło i… co teraz? Po wzroku współpasażerów cały czas spodziewaliśmy się podpierdółki ze strony jakiejś życzliwej osoby. Jak mówi stereotyp, Niemcy kochają porządek i zasady. Hubert chciał wziąć zdarzenie na klatę, więc poszukaliśmy konduktora, ale nie było go w naszym składzie.

Postój. Pierwszy, drugi, kolejny. Co chwilę stres i rozglądanie się za nadchodzącym konduktorem. W końcu - Küstrin-Kietz! Konduktor nadal nie przyszedł. Uszło nam na sucho, więc nie zaryzykowaliśmy przejazdu przez granicę (wymaga to dokupienia oddzielnego biletu). W błyskawicznym tempie wyszliśmy i pojechaliśmy rowerem w stronę Kostrzyna.

Maciej z Hubertem mieli spokój, bo musieli poczekać kilka godzin za bezpośrednim pociągiem do Poznania. Z kolei z Kajtkiem kręciliśmy śrubę, bo za kilkadziesiąt minut odjeżdżał nasz pociąg do Krzyża. Po drodze zdążyłem nawet kupić kebaba, przez co ostatnie minuty przed odjazdem spożytkowałem na ukochane mega duże rollo z mieszanym sosem na mieszanym mięsie. Na deser znaleźliśmy ostatni schłodzony skrawek przestrzeni pośród wagonów z niedziałającą klimatyzacją.

Ruszyliśmy! Z Kajtkiem mogliśmy się w końcu zrelaksować. Jego tata miał nas odebrać z Krzyża i zawieźć do Wrzeszczyny, a do samych Wronek zgodzili się mnie podrzucić Kuba z Natalią (pozdrówki!). Wszystko ogarnięte. Drobny problem: po godzince pociąg również się zrelaksował, zatrzymując się pośród szczerego pola. Wyłączył wszystkie światełka i zasnął na tyle twardym snem, że konduktor z maszynistą nie mogli go dobudzić.

W końcu ruszył w trybie awaryjnym do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie przesiedliśmy się do kolejnego pociągu. Dodatkowe półtorej godziny opóźnienia nie robiło nam już w tym momencie różnicy xD Finalnie w domu byłem chwilę przed 1:00, po około 17h w podróży. Maciej z Hubertem w tym czasie jechali bezpośrednim pociągiem z Kostrzyna do Poznania, na który czekali kilka godzin na dworcu. A właściwie pod dworcem, rozbijając dla fabuły namioty :D

Powrót kosztował nas niecałe 500 zł na osobę. Zalety? Wróciliśmy w jednym kawałku razem z naszymi rowerami. Innych zalet nie stwierdzono ;)

Słowa końcowe i odnośniki

Wielkie dzięki za wspólną trasę dla Macieja, Huberta oraz Huberta!

Czytelniku: jeśli wytrwałæś aż tutaj, zachęcam do przeczytania moich pozostałych postów w tematyce rowerowej :)

Aktywności na Stravie

Poniżej zamieszczam linki do poszczególnych etapów:

Dzień Trasa Link do Stravy Dystans i przewyższenia
1 Szczecin > Lychen Strava 103,03 km, 599 m
2 Lychen > Karstädt Strava 125,41 km, 542 m
3 Karstädt > Ebstorf Strava 113,32 km, 459 m
4 Ebstorf > Syke Strava 130,73 km, 438 m
5 Syke > Bargerveen Strava 154,03 km, 379 m
6 Bargerveen > Lelystad Strava 118,70 km, 137 m
7 Lelystad > Amsterdam Strava 60,36 km, 148 m

Możesz śledzić mój blog za pomocą dowolnego RSS czytnika RSS!

Maciej Kaszkowiak


Software Developer @ X-ONE
Zajawkowicz pasjonujący się wieloma tematami: AI, sport, muzyka, podróże, programowanie 🚀

Piszę o rzeczach, które uważam za interesujące, m.in. o sztucznej inteligencji, projektach, programowaniu i podróżach - zobacz wszystkie posty.